Przekazaliśmy na Madagaskar 450 000 zł na dożywianie prze cały rok 1760 dzieci.
Przekazaliśmy 450 000 zł na roczne dożywianie 1760 dzieci na Madagaskarze.
Według najnowszych danych ONZ, z 30 milionów mieszkańców Madagaskaru ponad 25 milionów żyje za około 9 złotych dziennie. Ponadto 2,3 miliona osób jest zagrożonych głodem, a ponad 500 000 dzieci uznaje się za skrajnie niedożywione. Obecna sytuacja jest wynikiem kryzysu klimatycznego, w szczególności susz, cyklonów oraz zjawiska El Niño, które powoduje utrzymywanie się ponadprzeciętnie wysokich temperatur. W ciągu ostatnich 15 lat Madagaskar doświadczył 48 cyklonów. W odpowiedzi na te wyzwania, rząd Madagaskaru, przy wsparciu organizacji międzynarodowych i NGO, podejmuje szereg działań mających na celu poprawę sytuacji żywnościowej i sanitarno-epidemiologicznej. Programy pomocowe obejmują dystrybucję żywności, budowę infrastruktury wodno-kanalizacyjnej oraz wsparcie dla rolnictwa poprzez dostarczanie nasion odpornych na suszę i cyklony. Nasza Fundacja również od wielu lat włącza się w pomoc.
Soa ma 2,5 roku. Chodzi z rodziną na wysypisko. Czeka, kiedy mama znajdzie coś, co da się sprzedać, by kupić potem jedzenie. Najczęściej jedzą kukurydzę i gotowany maniok. Jak jest lepiej, to jest też ryż. Zabawkami dziewczynki są nakrętki od butelek i kolorowe sznurki. Zbiera je wśród śmieci. Są bardzo cenne, więc pilnuje je jedna ze starszych koleżanek.
Gdy zbliżasz się do wysypiska śmieci w 35-stopniowym upale, oczekujesz, że zaraz obezwładni cię fetor. Tymczasem na wysypisku śmieci w stolicy Madagaskaru nie czujesz nic. Jak to? – pytasz miejscowych. Oni odpowiadają: w tej górze śmieci nie ma nic, co mogłoby gnić: ani kawałka żywności, ani brudnych butelek czy pojemników. Tu nie marnuje się choćby kęs jedzenia, każda kość idzie dla zwierząt domowych, a każdy kawałek plastiku jest starannie wymyty i użyty raz jeszcze. Cennych rzeczy przecież się nie wyrzuca.
Akurat podjeżdża ciężarówka z nową dostawą śmieci. Dzieci i kobiety pędzą na bosaka po hałdach odpadków, z których sterczy to, co najcenniejsze: kawałek drutu, metalu, odłamek twardego plastiku. W rękach hak domowej roboty, żeby móc szybciej rozgrzebywać śmieci i wyprzedzić sąsiada obok w wyścigu po butelkę pet.
By mieć co do garnka włożyć
Przychodzą tu, bo nie mają wyjścia. Tej biedy nie da się opisać: w domu skleconym z desek i blachy, na powierzchni 15 metrów kw. żyje 14 członków rodziny. Obok stoi dziwna konstrukcja z drewna, porośnięta czymś w rodzaju winorośli. Altana? Nie – prysznic. W środku polewasz się wodą z kubka, która jednocześnie nawadnia rośliny, dające coś w kształcie papryki. Po wodę chodzą kobiety i dzieci. Jak daleko? A różnie: czasem pół kilometra, czasem trzy. W stolicy brakuje wody, dostawy prądu są cały czas przerywane, internet to luksus. Podobnie jak kompletne ubranie: właściwie każdy tu chodzi w podartych rzeczach. I każdy wstaje o trzeciej rano, by dotrzeć na targ. Najpopularniejszym środkiem transportu jest dwukołowy wózek, ciągnięty ręcznie, przeładowany do granic możliwości. Widzi się bosych ludzi, którzy z wózkiem, ważącym nawet sto kilo, biegną poranną ulicą, by coś sprzedać, pohandlować, załatwić – by wieczorem mieć co do garnka włożyć. Głównie ryż z liśćmi. Mięso absolwent studiów je raz w miesiącu. Przeciętny człowiek dużo, dużo rzadziej.
Matka czternastoosobowej rodziny złapała szczęście za nogi: od dobrych ludzi dostała dwa garnki, trzy miski i kilka talerzy oraz kubków. Tylko dzięki temu otwarła biznes: przy drodze sprzedaje najtańsze jedzenie, sporządzone z ryżu.
Njaka ma cztery lata. Razem z dwójką starszych braci pracuje na wysypisku. Boi się nadjeżdżających ciężarówek, które przywożą śmieci. Bracia od razu biegną, żeby wyprzedzić inne dzieci. Njaka dołącza do nich dopiero, kiedy kierowca wyłącza silnik. Za dobry dzień pracy może zarobić 1000 ariarów (około 1 zł). To banknot, który Njaka trzyma w ręku. Jest na nim wielki most, który zapiera chłopcu dech w piersiach. Czy kiedykolwiek go zobaczy?
Aina ma 12 lat, a na wysypisku pracuje już od kilku lat. Nie skończyła trzeciej klasy, kiedy zmarł ich tata i nie mieli zupełnie za co żyć. „Jak mamy dobry dzień, to znajdujemy całkiem dobre, plastikowe butelki – mówi. – Myjemy je i sprzedajemy. Można dostać 50 ariarów (5 groszy). Za to, co uda nam się zarobić, kupujemy coś do jedzenia. Jak nikt nic nie zarobił, to gotujemy kilka łyżek ryżu w dużej ilości wody i pijemy taki wrzątek. Marzenie? – Kiedyś znalazłam głowę lalki z pięknymi włosami. Marzę o prawdziwej lalce, takiej z rękoma i nogami”.
Nie będą musiały pracować
Czy można coś zrobić? Jak można pomóc, gdy serce się kraje, widząc kilkuletnie dzieci pracujące na wysypisku lub tłukące kamienie na sprzedaż? Przede wszystkim trzeba je nakarmić. Co drugie jest niedożywione, każde ma pasożyty, każde narażone jest na biegunkę i malarię, które w warunkach niedożywienia są śmiertelne. Gdy będą miały co jeść, nie będą musiały pracować. Może dzięki temu trafią do szkoły. To daje im jakąkolwiek szansę. Bez tego – jak mówią – zarobić tu można tylko na jeszcze cięższy los.
Ponad pół miliona posiłków
Od wielu lat Fundacja dożywia tysiące dzieci na Madagaskarze. Co roku rozdajemy ponad pół miliona gorących posiłków: w stołówkach, szkołach, na ulicach, w kamieniołomach. W tym roku postanowiliśmy rozszerzyć pomoc dla dzieci pracujących na wysypiskach w stolicy kraju, Antananarywie. W skrajnych przypadkach, jak na wysypisku, obiad ratuje życie. Wśród dzieci chodzących do szkoły, pozwala kontynuować naukę, odciąga je od pracy, zapobiega śmierciom z powodu chorób zakaźnych. Tak naprawdę: jedzenie jest potrzebne wszędzie i każdemu.
Pomoc organizowana jest w kilku ośrodkach: i w miastach, i na prowincji. Jedzenie gotowane jest w wielkich kotłach, na ogniskach zbudowanych z cegieł. W środku proste, ale pożywne: ryż, liście przypominające szpinak, skrzydełka z kurczaka.
Dożywianie dzieci na jednych z wysypisk stolicy.