Zebraliśmy 411 000 złotych na sprzęt rehabilitacyjny oraz fermę dla chorych i sierot w Bukanga.
Antonia chce biegać
Od pięciu lat raz nie położyłam się spać, by nie martwić się o to, czym nakarmię moje sieroty – mówi siostra Rut, opiekująca się 20 dziećmi. – Nie pamiętam dnia, kiedy miałam zapas jedzenia na cały następny dzień. Czasem w kieszeni mam tylko dwa dolary. A co, jeśli któreś dziecko zachoruje i nie będę w stanie kupić leków?
Manyasi ma 10 miesięcy. W wieku 5 miesięcy zachorował. „Synek nie może ruszać szyją ani utrzymać główki, to jest jego główny problem. Modlę się, by moje dziecko mogło wyzdrowieć i być jak inne dzieci” – mówi młoda mama.
W Bukanga nad Jeziorem Wiktorii cztery lokalne siostry oraz Polka, siostra Rut, prowadzą Centrum Samarytańskie. Centrum obejmuje dom, w którym żyją sieroty oraz ośrodek zdrowia i pokoje dla chorych. Ideą sierocińca było, by dzieci mogły żyć jak w rodzinie. Podopieczni i opiekunki mieszkają w jednym domu, razem gotują i sprzątają. Niestety, wskutek trudności w zdobyciu jedzenia Centrum nie może przyjąć kolejnych dzieci.
Kuchnia z trzech kamieni
To bardzo biedna wieś. Ludzie są tu w większości rybakami. Kobiety zbierają gałęzie i sprzedają je na opał. Je się tylko raz na dzień, bo na więcej nie starcza: kukurydzę czy zieleninę typu szpinak z ugali, czyli kulkami robionymi z mąki. Raz na czas je się malutkie rybki, pieczone w całości. Głów czy ogonków nikt nie odkłada, je się wszystko.
Domy nie są murowane, ale lepione z gliny i pokryte strzechą. W środku pusto: klepisko i maty do spania, zrobione ze słomy. Zewnętrzna kuchnia składa się z trzech kamieni.
Nie stać nas na gotowanie wody
Do gotowania nosi się wodę z jeziora. Kobiety i dzieci przynoszą ją w wiadrach na głowie, idąc po 2–3 km w jedną stronę. W jeziorze się też myje i korzystają z niego zwierzęta. Przez to jest wiele chorób oraz dużo ryb wymiera. Trudno jest rybakom złowić wystarczająco dużo. Nikogo nie stać na gotowanie wody, bo opału starcza tylko na przygotowanie posiłków.
10 km do szkoły
Szkoła? Jeśli dziecko ma szczęście. Wiele dzieci nie chodzi do szkoły, albo idzie za późno. Muszą pracować, by było co jeść. Te dzieci, które się uczą, idą nawet 10 km. Wychodzą rano, o 5 lub 6, gdy jest ciemno i idą do szkoły same.
Antonia ma 9 lat. Zaczęła chorować, gdy miała dwa miesiące. Zaczęła chodzić dopiero w wieku 6 lat, ale dalej powłóczy nogą i jedną rękę ma niesprawną. Bardzo chciałaby biegać, to jest jej marzeniem. Jak również zostać żołnierzem.
Savera ma 56 lat. Choruje na gruźlicę płuc. Z tego powodu nie może się wyprostować. Ma czworo dzieci, które żyją w biedzie. Mają trudności ze zdobyciem jedzenia.
Jedyne wyjście to kamieniołom
„Poszłam kiedyś do okolicznej wsi – wspomina siostra Rut. – Weszłam do glinianki bez okien, a w środku leżała 17-letnia dziewczyna. Sama, na macie, nie mogła się ruszać. Wyglądała jak ofiary obozów koncentracyjnych. Jej babcia, która była jej jedyną opiekunką, musiała chodzić na cały dzień łupać kamienie, by móc cokolwiek zarobić”.
Nie mogę wrócić na nogach
W Bukanga mieszka wiele osób dotkniętych niepełnoprawnościami. I dzieci, i starszych. Nie mają opieki. Dzieci, które nie mogą chodzić, zostają w domach, nie pójdą do szkoły czy do szpitala. Rodziców nie stać na transport. Najczęstsze przyczyny niepełnosprawności to wady wrodzone, poporodowe lub złe leczenie, jak np. nieprawidłowo podany zastrzyk, który doprowadził do uszkodzenia nerwu. Wiele jest też osób w podeszłym wieku, które wskutek ciężkiej pracy teraz mają poważne problemy zdrowotne. Adam, lat 72, opowiada: „Mam bardzo chore kolana. Gdy idę do Musenge (8 km), to nie mogę wrócić na nogach. Tyle czekam, aż znajdzie się transport. Mieszka tu wiele starszych osób, które nie mogą chodzić. Na miejscu nie mamy opieki, a do miasta daleko i nie mamy na to pieniędzy”.
Alex ma 8 lat. Bardzo długo nie chodził. Ale babcia każdego dnia ćwiczyła z chłopcem do momentu, aż zaczął chodzić. „Mój wnuk jeszcze kuleje. Proszę o pomoc, aby mógł chodzić normalnie” – prosi jego babcia.
Juliana ma rok i 10 miesięcy. Dziecko nie ma siły w szyi, a także nie chodzi. „Wiele razy zawoziłam córeczkę do szpitala, ale nic jej tam nie pomogli” – opowiada mama.
Jest miejsce, trzeba sprzętu
W Centrum Samarytańskim jest odpowiednie miejsce na rehabilitację. Są też właściwie wykształceni Tanzańczycy. Brakuje natomiast sprzętu, który musimy zakupić: aparaty do leczenia elektrostymulacją, ultradźwiękami, laserem czy do krioterapii. Poza tym trzeba kupić całe niezbędne, drobniejsze wyposażenie.
Nakarmić sieroty
Drugą inwestycją, pomagającą mieszkańcom Bukanga, będzie gospodarstwo rolne z hodowlą krów, kaczek, kóz i królików. „Kaczki nie chorują, a kozy i króliki
to najtańsze mięso, bo te zwierzęta mogą jeść trawę. Ja i reszta sióstr od rana do wieczora pracujemy w polu z hakami, żeby nakarmić nasze sieroty. Ale to nie wystarcza. Mieliśmy kiedyś większe uprawy, ale częste tutaj ulewy je niszczyły. Dzięki hodowli nakarmimy nasze sieroty, a z czasem nadwyżki będziemy sprzedawać na utrzymanie ośrodka i przychodni” – mówi siostra Rut.