Przekazaliśmy 67 500 euro na żywność dla poszkodowanych przez epidemię oraz całoroczne dożywianie 1100 dzieci na Madagaskarze.
Najbardziej poszkodowanymi z powodu epidemii są najubożsi, a takich jest na Madagaskarze najwięcej – mówi o. Dariusz Marut, od kilkunastu lat pomagający ludziom w Mampikony na północy kraju. — Ludzie, którzy żyją z dnia na dzień, z dniówki za drobne prace: noszenie pakunków, sprzedaż warzyw na straganie, noszenie wody. Dniówka często równa się 3–5 zł. Ludzie, wracając do domu po pracy, kupują coś do jedzenia dla czekających i wygłodniałych w domu dzieci. Ci ludzie teraz stanęli na skraju nędzy. Strach… co będzie dalej? Z czego będziemy żyć? – pytają.
„Bardziej niż wirusa boimy się umrzeć z głodu” – mówi Eliane, która wraz z siostrą i dziećmi łowi rybki w kanałach stolicy Madagaskaru.
Wirus głodu
„Od połowy marca trwa walka z epidemią – mówi o. Dariusz Marut. Wtedy prezydent ogłosił pierwsze przypadki zachorowania na koronawirusa. Zapanowały totalny chaos i panika. Bogatsi w pośpiechu robili zakupy. Ceny wszystkiego poszybowały w górę. Po kilku dniach nie było już nigdzie żywności.
Wprowadzono godzinę policyjną i całkowity zakaz opuszczania domów. Tylko jedna osoba miała prawo pójść zrobić zakupy między 8 a 12. Miasta i dzielnice zamknięto i otoczono szczelnie wojskiem oraz policją, a drogi zabarykadowano.
W stolicy Madagaskaru rankiem biega mnóstwo ludzi. Każdy szuka jakiegoś zajęcia — chociaż na kilka godzin. Państwo mówi o pomocy, ale ona jest jak wirus – nie widać jej nigdzie. Powoduje to wielką frustrację. Przyszła ponoć pomoc na sprzęt, ale co z tego — jak dziś groźniejszym wirusem jest głód. Z głodu umiera się w ciszy.
Bezdomni dziadkowie z dwójką wnuków (syn i synowa nie żyją). W worku pomoc żywnościowa, sfinansowana przez Fundację.
3 ziemniaki i jedna marchew
Rozmawiam z kobietą, sprzedającą warzywa na straganie. –Teraz też jest dużo mniej kupujących. Ludzie nie mają pieniędzy i kupują bardzo mało – mówi. Kobieta za mną w kolejce kupuje trzy ziemniaki i jedną marchew…
Kwiecień 2020, Antananarywa – stolica Madagaskaru.
Nie mieli nawet wędki
W naszej przychodni jak co rano ustawia się kolejka chorych. Wirus nie zrobił wakacji dla malarii, schistosomatozy i innych tropikalnych chorób, z którymi już w normalnym czasie jest trudno walczyć. Nadal są też niedożywione dzieci i niemowlaki, które straciły matki.
Wszystkim jest trudno. Ludzie słyszą, że mają się chronić, ale chcą przecież jeść. Brakuje ryżu, jeśli jest to drogi. Ludzie jedzą często maniok i bataty. Brakuje mydła i świeczek.
Brigitte to wdowa z czwórką dzieci. Zanim dostali od nas pomoc (worek z ryżem na zdjęciu), nie jedli już prawie nic. By znaleźć coś na świąteczny stół dla dzieci, Brigitte poszła nad jezioro i starą pieluchą próbowała łowić maleńkie rybki. Nie mają nawet wędki.
Co robimy?
Tak w Mampikony rozprowadzamy pomoc żywnościową i ziarna na zasiew.