Zakończyliśmy budowę mostu za 183 356 zł w Ebase-Bajoh (Kamerun) – mostu, który uratuje życie.
Od trzech miesięcy robotnicy pracowali z pełnym zaangażowaniem, aby zakończyć budowę mostu. Transport materiałów do wioski był jednym z najtrudniejszych wyzwań, przy użyciu jedynie rowerów i motorów. Teraz, gdy nawierzchnia drogi została nałożona, samochody mogą już swobodnie przemieszczać się po nowym połączeniu. To prawdziwe osiągnięcie, biorąc pod uwagę, że wcześniej nie istniała żadna przejezdna droga dla pojazdów mechanicznych.
Wraz z nadejściem pory deszczowej, mieszkańcy wioski odetchnęli z ulgą, radując się, że zdołano ukończyć most przed nasileniem się opadów. Już niedługo wody będą tam płynęły czterokrotnie obficiej, więc most stanie się dla nich kluczowym punktem ratunkowym. Dzięki niemu, Ebase-Bajoh zyska dostęp do podstawowych usług, takich jak opieka zdrowotna, sklepy czy szkoły. Ten most znacząco poprawi warunki życia mieszkańców.
Princley, dyrektor i zarządca firmy Cencuder Cameroon odpowiedzialnej za budowę mostu, czuje ogromną dumę i radość z pracy swoich ludzi. Połączenie dwóch wiosek to wyjątkowe wydarzenie, które powinno się powtarzać. To już drugi most zbudowany przez firmę Cencuder.
Jak powiedział szef wioski: „Ten most otwiera przed nami nowe możliwości, jednocząc nas jako społeczność. Nie ma słów, którymi moglibyśmy wam, pracownikom, podziękować. To jest most, o którym nigdy byśmy nie marzyli. Będziemy dążyć do budowy kolejnych, bo to jest to, co naprawdę przynosi zmianę i postęp”.
Rzeka w tej wsi zabiera rocznie około 20–30 ludzkich istnień. Wystarczy skromny most, szeroki na ledwie trzy i pół metra, by tych ludzi uratować.
Archiwum zakończonego projektu:
W styczniu 2024 budowa się rozpoczęła od transportu materiałów.
Ebong Epolle ma 11 lat. Mieszka z babcią, gdyż straciła obojga rodziców. Urodziła się nie w szpitalu, ale w domu na wsi, przy pomocy lokalnej znachorki. Niemal straciła wtedy życie. Do szkoły chodzi przez rzekę, która w porze deszczowej jest dużo głębsza i niebezpieczna. Uczy się pilnie, bo planuje zostać położną. Chce pomagać w porodach, by żadne dziecko i żadna mama nie traciły życia.
Ludzie zajmują się tu głównie rolnictwem. Pole obrabia się kopaczką, a plony nosi w ręcznie plecionych koszach. Głównie uprawia się maniok, który jest podstawą diety. Prowadzi to do powszechnego niedożywienia, bo maniok ma mało witamin i białka. Uprawia się też kilka podstawowych warzyw jak na przykład pomidory. Barierą do szerszej uprawy jest brak pieniędzy na zakup nasion. Dietę urozmaica się sezonowo poprzez zbieractwo (jagody) oraz polowanie na drobne zwierzęta. Zajmują się tym już dzieci, które tresują w tym celu psy.
Poniżej poziomu ubóstwa
Można sobie wyobrazić, jak bardzo jest to ubogie życie. Chaty we wsi są zrobione w lichego drewna, a w środku nie ma nic — tylko stary worek wypchany trawą jako siennik. Przeciętna mieszkanka Ebase-Bajoh z upraw zarobi maksymalnie dwieście dolarów przez cały rok. To dużo poniżej poziomu ubóstwa, ustalonego przez ONZ (3,65 dolara dziennie). Sytuację utrudnia pogarszający się klimat – dawniej zbiory były nawet cztery razy w roku, teraz tylko dwa.
Nie wszystkich rodziców stać na szkołę. Dlatego poziom analfabetyzmu w regionie jest bardzo wysoki. Dzieci, oprócz zajmowania się łowiectwem, muszą też pracować w polu. W jedynej na 11 wsi przychodni kobiety mogą otrzymać pomoc jedynie w postaci szczepień. Dzieci rodzi się w domach, co przyczynia się do kolejnych śmierci w czasie porodu. Los kobiet jest tu bardzo ciężki. Z biedy wydaje się je zbyt wcześnie za mąż. Nikogo nie dziwi 16-letnia dziewczyna z dzieckiem na plecach.
Niestety, praktykuje się tu, także ze skrajnej biedy, pożyczanie pieniędzy pod zastaw córek. Przed zbiorami, gdy nastaje głód, ojciec rodziny pożycza pieniądze. Wie, że gdy nie spłaci długu, będzie musiał wydać córkę za obcego jej człowieka. W najlepszym razie — dzieci będą musiały odrobić pożyczkę poprzez pół niewolniczą pracę. Ojciec rodziny ryzykuje wiele, ale chroni w ten sposób wszystkie swoje dzieci przed głodem.
Tak wyglądała sytuacja mieszkańców przed budową mostu:
Porwane przez wodę
Przez wieś przepływa rzeka Ngwassa. Nie ma przez nią mostu. Dla pięciu tysięcy mieszkańców jest to prawdziwy dramat. Dzieci przekraczają wodę, idąc do szkoły. Młodsze są niesione przez rodziców lub starsze rodzeństwo na barana. W porze deszczowej wody jest tyle, że nawet to jest niemożliwe. Wtedy przez całe tygodnie dzieci nie chodzą do szkoły. Zaledwie 10 procent dzieci we wsi kończy szkołę, a kiedykolwiek do niej chodziło zaledwie 50 procent. Niestety, co roku jest 20–30 przypadków, gdy porwane przez wodę dziecko (lub słabsza kobieta) straciło życie.
Tumenzang Tresor ma 17 lat. Oboje rodziców zostało zabitych w czasie krwawego konfliktu na południu kraju. Mieszka z wujkiem, który nie ma pracy, tylko trudni się łowiectwem. Dziewczyna najmuje się do pracy na akord w rolnictwie. Ta jest słabo opłacana, nawet jak na lokalne warunki. To, co zarobi, przeznacza na szkołę, bo bardzo chce się uczyć.
Rzeka oddziela okresowo rolników od ich pól. Są całe tygodnie, kiedy nie mogą obrabiać ziemi ani zebrać plonów. Warzywa gniją na polach, a oni po drugiej stronę rzeki cierpią głód.
Mieszkańcy wskazują brak mostu jako największy problem wsi. Gdy dowiedzieli się, że są plany budowy mostu, zaczęli mówić o cudzie i o tym, że to anioł zesłał im ratunek. Dopytywali się, kiedy powstanie ich most.
Teraz lekarze mają jak dostać się do wsi, co było praktycznie niemożliwe w porze deszczowej. Nie bez znaczenia jest też dostęp do sklepu. Gdy nadchodziła duża woda, to po podstawowe rzeczy takie jak sól, mydło, naftę do lamp czy coś do ubrania, trzeba było iść 18 km. Most usprawnia więc handel i wymianę towarów czy plonów w dwie strony, co pobudza lokalną mikrogospodarkę.
Warunki życia w tej górskiej wsi są wyjątkowo trudne.
Mwene Betrand ma 11 lat. Pochodzi z rolniczej rodziny, w której żyje pięcioro dzieci. Chciał być elektrykiem, ale niestety musiał zakończyć naukę w szkole. To wiązałoby się z zamieszkaniem w miasteczku, a na utrzymanie się tam chłopak nie ma pieniędzy. Betrand musi pracować na farmie, aby pomóc wykarmić rodzeństwo.
Florence (39 lat) samotnie wychowuje czwórkę dzieci. Jej mąż zmarł na chorobę, którą dałoby się wyleczyć, gdyby tylko pojechał do szpitala. Niestety, nie mieli na to pieniędzy. Florence nigdy nie ukończyła szkoły, bo jej rodzice byli zbyt ubodzy. Teraz walczy o przetrwanie dla siebie i swoich dzieci, uprawiając pole. Jej główne zbiory to pomidory. Gdyby miała pieniądze na nasiona, mogłaby uprawiać więcej warzyw.
Serdecznie dziękujemy za Państwa nieocenioną pomoc!