Przekazaliśmy 74 400 euro na budowę domu dziecka w Ayos.
Józefina (najstarsza) ma 15 lat. Jej mama nie żyje. Sześcioro rodzeństwa zostało rozdzielonych po rodzinie. Józefina trafiła do krewnych, którzy się nią nie zajmowali. Ubranie miała gorsze niż my szmaty do podłogi – mówią misjonarki. Jedna z jej sióstr miała 13 lat, jak zaszła w ciążę. Druga jest chora na AIDS. Dzięki pomocy misji Józefina może chodzić do gimnazjum. Nie musi iść na ulicę.
Dziewczęta w Kamerunie mają ciężko.
Wstają o 5.30 i idą po wodę. Nawet dwa kilometry. Potem prysznic z wiaderka i do szkoły. Gdy wracają, muszą uprać, pójść w pole. Celowo nie powiedziałam o śniadaniu – mówi s. Celestyna Pudło z zakonu Opatrzności Bożej, pracująca w Kamerunie. – Rzadko kto tu je śniadanie. Jak dziewczynka wróci ze szkoły, musi gotować. Nie spotkałam tu rodziny, która by miała w domu coś gotowego do jedzenia.
Uratowany chłopiec
Los kobiet
Dzieci uczą się przy świeczkach. Od dwóch miesięcy nie ma prądu w miasteczku. Poziom nauczania jest niski. Dziewczynki 11–12 lat powinny być w gimnazjum, a zdarza się, że mają i 15 lat i wciąż są w podstawówce. Przejście do wyższego poziomu edukacji kosztuje. Podobnie jak otrzymanie pracy. Żeby dostać pracę, trzeba wziąć udział w konkursie. Może on kosztować 200 euro. Kto w Kamerunie ma 200 euro? Dziewczyny zostają więc w domu. Pracują w polu, rodzą dzieci. Kariera? Dziewczyna może kukurydzę sprzedawać na rynku. Jeśli ma starą zamrażarkę, i akurat jest prąd, może sprzedawać mrożoną wodę. Może kupić maniok, zemleć i piec pączki na sprzedaż. Albo orzeszki ziemne z solą lub cukrem.
Są też sieroty społeczne, czyli dzieci porzucone przez upośledzonych rodziców czy po prostu porzucone z biedy i głodu. Na wsiach widać dużo wałęsających się dzieci, a w miastach dzieci ulicy. Żebrzą. Na stacjach myją okna brudnymi szmatami. Na targu noszą towary. Mają po 8 lat. Starsi, dwunastoletni, już handlują. Głównie chłopcy. Oni sobie poradzą. Dlatego polskie misjonarki chcą zbudować dom dla dziewcząt.
Zmuszane do pracy
Sieroty trafiają do dalszej rodziny, ale bywa, że krewni je wykorzystują jako tanią siłę roboczą. Swoje dzieci poślą do szkoły, a im każą iść w pole. Te dzieci mają od 6 do 12 lat. Starsze się buntują i uciekają. Obecnie w regionie domy dziecka są kompletnie niewydolne. W jednym z nich opiekunka mówiła podopiecznym: jak byłam mała, jadłam raz dziennie. To wam też wystarczy. Co dostała jedzenie dla dzieci, to im zabierała.
Dom dziecka – będzie rodzinnie
W planowanym przez siostry domu w Ayos będzie 10 pokoi w sumie dla 20–30 dziewcząt. W domu będzie świetlica do nauki i pracownia krawiecka, gdzie dziewczyny będą się uczyły szyć. Albo po prostu będą tam szyć sobie ubrania. Budynek będzie miał też pralnię, kuchnię, jadalnię, magazyny drzewa i spożywczy. U nas dziewczyny będą otrzymywały jedzenie trzy razy dziennie – z naciskiem pod- kreśla siostra Celestyna. – Przed szkołą, po szkole i wieczorem. Opiekę medyczną dziewczęta będą miały zapewnioną w naszej przychodni. Będą chodziły do szkoły publicznej, nie mogą być odizolowane. Dziewczęta będą mogły zapraszać koleżanki i kolegów. Chcemy, żeby było rodzinnie.
Marie Chauncey ma 17 lat. W domu było siedmioro dzieci. Ich mama jest upośledzona, tata uciekł. – Nie mieliśmy co jeść. Postanowiłam znaleźć kogoś, żeby mnie wyżywił. Żeby można było mydło kupić czy coś do jedzenia – wspomina Marie Chauncey. Dziewczyna spotkała mężczyznę. Dopiero potem dowiedziała się, że ma żonę. Wykorzystał ją, a gdy powiedziała, że jest w ciąży, to uciekł. Znajome kobiety, które same nie miały praktycznie nic, składały się, żeby dziewczyna z dzieckiem mieli co jeść. Marie Chauncey dostała pracę przy misji. Codziennie przez 6 godzin dziennie sprzedaje wodę pitną.
Weź moje dziecko, albo je zabiję Było już późno, koło godziny 21, kiedy przyszła do nas dziewczyna. Siostro, cały dzień tu krążę, żeby siostrę spotkać – mówi. Usiadłyśmy. Dziewczyna była w zaawansowanej ciąży. I wprost do mnie mówi: Niech weźmie siostra moje dziecko. A jak nie, to je zabiję. Nie jestem w stanie utrzymać kolejnego. Mam już dwóch chłopców. Poprosiłam, żeby nie robiła niczego złego. Obiecałam wziąć dziecko. Po jakimś czasie dziewczyna sprowokowała poród. Była wtedy w 8. miesiącu. Urodził się wcześniak, chłopiec. W tym czasie przyszedł do nas burmistrz miasta i opowiedział, jaki mają w rodzinie problem: Moja siostra z mężem chcą się rozwieść, bo nie mają dzieci. I oni wzięli tego chłopca. Maluch jest chory na anemię sierpowatą, ale nowi rodzice go leczą. Zrobią wszystko, żeby był z nimi. s. Urszula Dąbrowska
Rut ma siedmioro rodzeństwa. Jedzą tylko raz dziennie – wieczorem. Jak wiele dzieci w Kamerunie, muszą pracować.