Przekazaliśmy 90 tys. złotych na szkolny autobus dla dzieci w Kiabakari.
Uczucie głodu jest codziennością dzieci w Tanzanii. W ubogich rejonach je się jeden posiłek dziennie, więc dzieci są niedożywione. na prowincji ludzie nie mają dostępu do jedzenia w wystarczającej ilości. Samotne matki pracują najemną pracą za równowartość kilograma mąki czy pół kilo ryżu. Pracują np. przy produkcji żwiru. Najpierw ręcznie muszą wyszukiwać kamienie, potem je tłuc. Za wyprodukowanie 70 kg żwiru kobieta dostaje 1,70 zł. Tak pracująca matka nie jest w stanie zapewnić dzieciom wystarczającej ilości jedzenia, nie mówiąc o dostępie do edukacji.
W regionie działa misyjna szkoła, dofinansowująca naukę i podręczniki najuboższym. Dożywiająca najbardziej zagłodzonych uczniów. W szkole podstawowej oraz przedszkolu przy misji w Kiabakari w Tanzanii uczy się 250 dzieci różnych wyznań. To bardzo dobra szkoła — na tysiąc dzieci, przystępujących do państwowych egzaminów, jej uczniowie zajęli wszystkie miejsca w pierwszej dziesiątce. Rodzice są zadowoleni. Choć na początku byli nieufni, bo misjonarze mają zasadę, że rodzice muszą dopłacać do edukacji. Żeby to był wspólny wysiłek.
Żeby ksiądz nam nie umarł
Ale już na ostatnie zakończenie roku przyszli wszyscy rodzice. Podchodzili i dziękowali, mówiąc, że boją się tylko, żeby ksiądz nie zachorował i nie umarł, bo potrzeba jeszcze szkoły średniej i boiska.
Piki piki, czyli lokalny transport do szkoły
Był jednak spory problem. Dzieci z okolicznych wiosek nie miały jak dotrzeć do tej szkoły. Mieszkają kilka kilometrów dalej, czasem jest to nawet 20 km. Wstają o piątej, żeby dojść do szkoły na ósmą. Przy równiku jasno się robi koło szóstej, więc chodzą po ciemku. Rodzice nie chcą wypuszczać maluchów na daleką trasę i nie ma się im co dziwić. Alternatywą jest transport dzieci na taxi-motorach (tzw. piki piki), gdy kierowcy zabierają po troje i więcej dzieci na motor. Jednak nie jest to transport ani tani, ani bezpieczny.
Internat nie jest rozwiązaniem, bo kogo stać na internat? Byłaby to kolejna szkoła dla bogatych (oczywiście, jak na Tanzanię) dzieci. Polski misjonarz, ks. Wojciech Kościelniak postanowił kupić autobusy, które będą zwozić do szkoły dzieciaki z okolicznych wiosek. Jeden taki autobus ufundował papież Franciszek. Teraz uzbieraliśmy na drugi.
Prowincja Tanzanii to inny obraz niż ten z folderów reklamowych wycieczek na Zanzibar czy pod Kilimandżaro. Turyści tu, 1000 km w głąb lądu, nie trafiają. To najuboższy region kraju. Nie ma żadnego przemysłu, oprócz rybołówstwa i kilku kopalń złota, które nie służą ludziom – tylko tym, co to złoto wykopują. Tu połowa dzieci nie chodzi do szkoły – pasą krowy, pracują w polu, noszą czasem kilometrami wodę i chrust na opał. Jadą do dużego miasta szukać lepszego miejsca do życia, a tam miejskie plagi: prostytucja, narkotyki, uzależniające zakłady bukmacherskie. Dziewczynki są szybko wydawane za mąż. Bez wykształcenia nie znajdą nigdzie pracy. Kiedy dziewczyna nie umie czytać i pisać, to nie ma wyjścia — robi to, co jej każą. Jeśli skończy szkołę, ma możliwość pójść do pracy.
Gdy ojciec zostawił rodzinę i uciekł w inne tereny, Rosę utrzymywała syna Benedicta i córkę Josephine, produkując kwas chlebowy. Potem sprzedawała na przystanku ten musujący napój, a uzbierane pieniądze przeznaczyła na edukację syna. Benedict to najlepszy uczeń w misyjnej szkole, który teraz poszedł uczyć się dalej. Jospehine też jest w tej szkole i dobrze sobie radzi.
500 dzieci w klasie
Ważne też, jaka jest szkoła. Edukacja państwowa w Tanzanii jest na bardzo niskim poziomie. Klasy są przepełnione. Średnia krajowa: 193 dzieci w klasie. W tym roku szkolnym do jednej z klas zapisano 500 dzieci. A nauczyciel jeden. Czasem on sam jest tylko po podstawówce, najwyżej po maturze. Nie dziwi więc, że niektóre dzieci po 7 latach nauki nie potrafią się podpisać. Nikt nie sprawdza, czy chodzą do szkoły. Klasy nie mają prądu, ławek, przyborów.
Dzieci w Tanzanii nie potrafią się bawić zabawkami, a kiedy je dostaną, patrzą na misjonarzy, czekając na instrukcje, co robić.
Dzieci w Tanzanii mają proste marzenia: najeść się do syta, mieć buty, niepotargane ubrania. Szkoła to największe z marzeń.
W Tanzanii analfabetyzm obejmuje 37% kobiet i 22% mężczyzn. Szkoła w Kiabakari jest dobra, anglojęzyczna, więc uczniowie poznają ten język. Często jest tak, że rodzice nie znają angielskiego, więc uczniowie w domu się popisują, zachęcając tym samym rodziców do uczenia się języka czy nauki pisania.
Szkoła zmienia szanse dzieci, o ile opanują czytanie oraz pisanie i będą umiały zmierzyć, zważyć i gospodarować pieniędzmi. Edukacja daje im też poczucie odpowiedzialności za swoje życie, uczy pracowitości i zwiększa szansę, że jako dorośli będą potrafili się dobrze zająć gospodarką czy hodowlą zwierząt. Założą sklepik albo zakład krawiecki. Szkoła zmieni ich życie, tak jak autobus zmieni ich drogę do szkoły.
Irena marzy o szkole. Rodzina dziewczynki nie ma pieniędzy. W tym kraju nauka nie jest przymusem. Dzieciaki chodzące do szkoły wiedzą, że są szczęściarzami. Gdy wolontariusze zorganizowali zajęcia w szkole wakacyjnej, tylko z jednej wioski przyszło na nie 450 dzieci.