Przekazaliśmy 351 367 zł na wsparcie ośrodka opiekuńczo-edukacyjnego w Lusace w Zambii. Projekt obejmuje remont dachu nad domem dla osób bezdomnych, zakup maszyn do szycia dla zakładu krawieckiego oraz ławek i sprzętu komputerowego dla szkoły. Potrzebne były też środki na dożywianie najuboższych.
O nic nie wypytujemy naszych podopiecznych – mówi s. Judyta Bożek, prowadząca dom opieki w Lusace. – gdy przywożą na taczce dziadka, głodnego, brudnego, z raną przewiązaną szmatą, to nie ma o co pytać. Wiadomo, że trzeba go przyjąć, umyć, ubrać, nakarmić. po kąpieli w ciepłej wodzie i zaopatrzeniu rany Abraham uśmiechał się jak niemowlę na widok matki.
Podopieczny domu, William (lat 96) odprowadza niewidomą Kristin, która pomyliła ścieżki i nie wiedziała, jak wrócić do swojego pokoju. Wcześniej William został znaleziony pod kościołem. Ktoś go porzucił i zapakował cały jego dobytek do reklamówki.
Zakupione maszyny krawieckie:
Nie zawsze chcą mówić. Czasem się wstydzą, czasem boją – mówi s. Judyta. – Trafiają do nas z najróżniejszych powodów. Łączy ich jedno: są potrzebujący i bezradni. To ludzie niechciani i nieakceptowani, zostawieni na ulicy, znalezieni przez policję w buszu, gdy szukali czegokolwiek do jedzenia. Nieakceptowani, bo choroba psychiczna, bo podejrzenie o czary, bo alkohol. Niektórzy stracili pamięć i się zgubili, a rodzina ich nie szuka.
Wiele przypadków wypływa z ubóstwa. W naszej dzielnicy panuje skrajna bieda, nikogo tu nie stać na pampersy dla starszych osób, na leki czy opatrunki. Tu ludzie ledwo mają na jedzenie. Szpitale? Zawiozłam kiedyś niewidomego, chorego na nowotwór do szpitala. Wrócił jeszcze tego samego dnia. Odmówiono mu pomocy, nic mu nie dali, żadnych leków.
Albert ma problemy w samodzielnym poruszaniu się. Na zdjęciu z kotką Misią.
Magi i Selita, które urodziły się z niepełnosprawnością. W domu mieszkają ponad 20 lat.
Było już za późno
Nie tak dawno przyjechała do nas pani, przedstawiła się jako administratorka szpitala. Mówi, że od rana szuka miejsca dla bezdomnych. Otwiera drzwi samochodu, a tam czterech mężczyzn: bosych, brudnych; widać, że zagłodzeni. Trudno powiedzieć w takiej sytuacji, że nie ma miejsc. Cała czwórkę przyjęliśmy. Jeden zmarł tej samej nocy. Miał 35 lat, ale był już wycieńczony z głodu. Drugi miał wodę w płucach, dostał antybiotyki, które uratowały mu życie.
Potem dowiedziałam się, że pani administratorka przywiozła tych mężczyzn, bo wcześniej ktoś, kto żył u nich w szpitalu, zmarł z głodu. Przestraszyli się i postanowili coś zrobić. Niestety, dla jednego z nich było już za późno. W szpitalach, gdzieś na korytarzach, w piwnicach żyją ludzie, zwłaszcza starsi, po których nikt się nie zgłosił po za- kończeniu leczenia. Żywią się resztkami ze śmietników. Jedna pani, która straciła nogi, żyła tak cztery lata.
Co będzie z moimi wnukami?
Szima, jeden z tej czwórki mężczyzn, przez pewien czas wołał o jedzenie za każdą z przechodzących obok sióstr. Zawsze, gdy nas widział. Z czasem przestał, bo zobaczył, że to jedzenie zawsze będzie. Że już nie musi się bać.
Inny pan przywieziony ze szpitala ważył mniej niż 40 kilo. Miał kości pokryte skórą. Pytam ludzi, co go przywieźli: czemu on taki chudy? W odpowiedzi słyszę: wie siostra, jak jest w szpitalu... Mówię, że wiem. Z pacjentem stale musi być ktoś z rodziny, 24 godziny. Samemu trzeba kupić leki i jedzenie. Ten mężczyzna był w szpitalu, ale nie dostawał jedzenia, bo nie miał nikogo.
Mercy chciałaby być nauczycielką. Chodzi do podstawówki. Jej mama jest ciężko chora. Mercy i jej dwójka rodzeństwa otrzymują pomoc: opłaty za szkołę, jedzenie, leki. Nathan i Marcel, objęci po- mocą domu, uczą się czytać.
Nathan i Marcel, objęci pomocą domu, uczą się czytać.
Dom dla bezdomnych i niepełnosprawnych to część dużego centrum pomocy i edukacji, prowadzonego przez misjonarki św. Rodziny. Mieszkają tu sieroty w wieku szkolnym. Dożywianiem objęte jest na stałe 35 rodzin. Funkcjonują: przedszkole (200 dzieci), szkoły podstawowa i średnia (łącznie 800 dzieci) oraz szkoła krawiecka (dla 100 kobiet).
Zepchnięci na margines
Te inicjatywy są niezbędne wobec braku pomocy państwa. Osoby niepełnosprawne czy starsze są zepchnięte na margines. W miastach są skazane za żebranie na ulicy, na wsiach zdane na łaskę innych. Ubogie dzieci nie mają szans na edukację: w państwowych szkołach brak miejsc, na opłaty w prywatnych mało kogo stać, a przecież jeszcze trzeba zapłacić za mundurek, buty i przybory szkolne. Młode dziewczęta, pozbawione wykształcenia, najmują się do pracy przy rozbijaniu głazów na budulec. Epidemia AIDS sprawia, że dużo jest sierot oraz starszych osób, których dzieci zmarły.
Wzajemnie sobie pomagają
Mieszkańcy domu mają zapewniony dach nad głową, 3 posiłki dziennie i pomoc medyczną. Część jest aktywizowana do pomocy (np. w kuchni lub do wożenia innych na spacery po ogrodzie) i pracy (wyrób biżuterii). Są zajęcia z wolontariuszami, jest nie- wielka biblioteczka. Dzieci szkolne dostają obiady.
Nazywają mnie babcią
„Oprócz starszych zawsze miałyśmy pod opieką też dzieci – mówi s. Judyta. – Oni się potrzebują nawzajem, pomagają sobie. Gdy w nocy ktoś się przewróci, to ja już sama nie dam rady go podnieść – może 20 lat temu bym dała... A tak to wystarczy, że krzyknę do moich sierot: chodźcie pomóc! Pracuję już 42 lata w Zambii. Dzieci, którymi opiekowałam się na początku, mają już swoje dzieci, które nazywają mnie babcią. Chciałabym zostawić dom w dobrym stanie”.
Magdalene podczas zajęć z krawiectwa w 2‑letniej szkole, gdzie kobiety zdobywają zawód, ucząc się szycia, robienia swetrów, by potem móc utrzymać rodzinę.