Wybudowaliśmy szkołę w Koudandeng (Kamerun) za 530 000 złotych.
Szkoła w Koudandeng miała kilkadziesiąt lat, była zbudowana z cegieł z gliny. Stała na zboczu, fundamenty były wymywane przez tropikalne deszcze, więc ściany pękały i w niektórych pomieszczeniach było zbyt niebezpiecznie, by prowadzić lekcje. Dlatego więc wybudowaliśmy nową szkołę, z wieloma klasami, w których nie będzie więcej niż 40 dzieci, z dostępem do wody i prądu z baterii słonecznych.
Szkolny kompleks zawiera osiem sal lekcyjnych plus jedną informatyczno- multimedialną (łącznie 780 m kw.), bibliotekę, budynek administracyjny, kuchnię z jadalnią, hangar, magazyny, toalety, studnię.
Archiwum zakończonego projektu:
Marie Laure nie mogła chodzić do szkoły. To sierota, przygarnięta przez bardzo biednych ludzi. Miała 10 lat, a jeszcze nigdy nie była w szkole. Gdy nauczycielki z Koudandeng się o tym dowiedziały, zaoferowały darmowe nauczanie. Marie została pierwszy raz zaprowadzona do szkoły. Tam: szok! Dziewczynka umiała pisać i czytać – nauczyła się tego, obserwując inne dzieci, jak odrabiały lekcje w domu. Została przyjęta od razu do trzeciej klasy. W tym roku poszła do szóstej.
Takich dzieci jest wiele: siostry prowadzące szkołę w Koudandeng co roku uczą darmowo około 50 dzieci, które bez tego nie miałyby szans na naukę. Ludzie tu żyją z rolnictwa, na własny użytek uprawiają arachidy, maniok, kukurydzę. Wypalają węgiel drzewny domowymi sposobami. Źródłem dochodu jest kakao, które zbierają w październiku i suszą w listopadzie. Wtedy mają jakieś pieniądze, wtedy kupują duży worek ryżu na kilka miesięcy, wtedy płacą za szkołę. Potem przychodzi pora sucha (do marca) i zostaje niewiele jedzenia – głównie liście manioku.
Od dwóch dni nie jadł
– Kiedyś wołam jednego z naszych uczniów i pytam go, czy weźmie udział w nadchodzących zawodach – wspomina siostra Ida Bujak, karmelitanka. – Stefan jest bardzo dobrym sportowcem. Odpowiedział mi, że by chciał, ale problemem jest, że u nich w domu już dosłownie nic nie ma do jedzenia. Od dwóch dni piją tylko gorącą wodę. Dla większości dzieci w Koudandeng jedynym posiłkiem w ciągu dnia jest ten, który dostają w szkole.W domach jada się raz dziennie, wieczorem. Brak pieniędzy na czesne to, niestety, niejedyna bariera w edukacji najmłodszych na prowincji w środkowym Kamerunie.
dwie godziny do szkoły
Szkół jest za mało. 2–3 km do szkoły to blisko. Niektórzy chodzą nawet 5 km w jedną stronę. Dzieci wychodzą po ciemku. Drogi są górzyste i śliskie od błota i gliny. – Dlatego większość chłopców marzy o zawodzie kierowcy – mówi s. Ida. – Oni po prostu mają już dość tego chodzenia na piechotę.
Brak prądu
Szkoły państwowe też są kiepskie. Nawet 100 uczniów w klasie, nauczyciele, którzy całymi miesiącami nie pracują – bo muszą obrobić pole. Brakuje książek. Dzieci ze szkół państwowych kończą podstawówkę i nie potrafią czytać i pisać.
Daniel ma dopiero 14 lat, a jest już „głową rodziny”. Z rodzeństwem mieszkają u 80-letniej babci. Pauline, wdowa, cierpi na trąd. Straciła jedną nogę, w dłoniach brakuje jej palców. Pole uprawia, klęcząc. Z tego, co jest w stanie zarobić z upraw batatów i arachidów, wysyła kolejne wnuki do szkoły.
Daniel skończył podstawówkę, jest bardzo inteligentny, był przewodniczącym szkolnego samorządu. Teraz uczy się na murarza w technikum. Dla babci zrobiłby wszystko. Opiekuje się rodziną: po szkole gotuje obiad dla wszystkich, zajmuje się domem i młodszym rodzeństwem.
Obecna szkoła w Koudandeng jest za mała dla wszystkich chętnych.
Joseph w tym roku do szkoły przyszedł dwa tygodnie po rozpoczęciu roku szkolnego. – Dlaczego tak późno? – spytały nauczycielki. – Nie miałem butów – odpowiedział chłopiec. Dziś na zdjęciu dumnie prezentuje buty – nie do pary, ale najważniejsze, że są! Rodzice Josepha są bardzo ubodzy. Pracują w polu i wypalają węgiel drzewny. Mimo biedy przygarnęli dziewięcioro dzieci – sierot z dalszej rodziny. Mieszkają w glinianej chałupce. Joseph do szkoły ma 2,5 km.
Kolejną dużą przeszkodą w edukacji jest to, że dzieci muszą pracować. W sezonie na polu, przy zbiorze i suszeniu kakao. Ale też na co dzień: przychodzą do domu i trzeba przynieść wodę ze studni, zebrać drewno na opał, umyć garnki i… robi się ciemno. Na równiku noc przychodzi przed 19. Mimo że do stolicy jest zaledwie 30 km, prądu nie ma. Raz na dwa, trzy miesiące pojawia się na kilka dni. Dzieci nie mają jak się uczyć. Mało kogo tu stać na lampę z bateriami słonecznymi.
73 dzieci w klasie
Obecna szkoła w Koudandeng jest stara i za mała. Ma kilkadziesiąt lat, a jest zbudowana z cegieł z gliny. Stoi na zboczu, fundamenty są wymyte przez tropikalne deszcze, więc ściany pękają i w niektórych pomieszczeniach już jest zbyt niebezpiecznie, by prowadzić lekcje. Obecnie uczy się tu 430 dzieci, z czego około 50 bezpłatnie, ze względu na skrajne ubóstwo. Czesne jest bardzo niskie, na rok wynosi 28 tys. franków (220 zł), czyli worek mąki, ale dla wielu i to jest zbyt dużym obciążeniem.
W czwartej klasie uczy się obecnie 73 dzieci, co praktycznie uniemożliwia efektywne nauczanie. A mimo to szkoła, prowadzona przez siostry karmelitanki, ma świetny poziom i szczyci się absolwentami z wyższym wykształceniem.
To będzie piękna szkoła!
Dlatego trzeba wybudować nową szkołę, z wieloma klasami, w których nie będzie więcej niż 40 dzieci, z dostępem do wody i prądu z baterii słonecznych.
Szkolny kompleks będzie zawierał: osiem sal lekcyjnych plus jedną informatyczno- multimedialną (łącznie 780 m kw.), bibliotekę, budynek administracyjny, kuchnię z jadalnią, hangar, magazyny, toalety, studnię.
Gotowa szkoła: